Type a keyword and hit enter to start searching. Press Esc to cancel.

Inwestycja w nieruchomości 🏠 – nie tylko buy-and-hold

Inwestycja w nieruchomości 🏠 – nie tylko buy-and-hold

Inwestowanie w nieruchomości mieszkaniowe na wynajem to bodaj najpopularniejsza w Polsce metoda pomnażania oszczędności (bo trudno za “pomnażanie” uważać lokatę oprocentowaną na poziomie inflacji). Mimo to, rynek najmu nie jest specjalnie dojrzały (brakuje ochron dla wynajmujących, standardowych praktyk umownych, rejestru lokatorów w którym można by sprawdzić rzetelność najemcy, mały jest wybór form finansowania itd.), choć na szczęście na tym froncie pewne postępy robi m.in. Stowarzyszenie “Mieszkanicznik” (związane ze Sławkiem Maturim i jego blogiem Fridomia). Również i poziom wiedzy na temat różnych strategii inwestowania w nieruchomości jest ograniczony. Ten ostatni problem postaram się nieco złagodzić niniejszym postem.

Dodam, że niemal wszystkie strategie opisane w tym artykule “przerobiłem” na własnej skórze, popełniając przy tym większość wymienionych w artykule błędów, toteż moja krytyka niektórych praktyk jest skierowana w równej mierze do “przeciętnego inwestora” co do mnie samego 🙂

Większość z nas nieruchomości “robi” tak:

W najprostszym wariancie, kontakt wielu rodaków z nieruchomościami sprowadza się do wrzucenia na Gumtree na wynajem 2-pokojowego mieszkania z meblościanką odziedziczonego po dziadkach. Za mieszkanie warte – dajmy na to – 180 tys zł otrzymujemy w takim wariancie 800 zł czynszu netto (po zaliczce eksploatacyjnej i mediach) przez 11 miesięcy w roku, płacimy jakiś groszowy podatek od nieruchomości, przy dobrych wiatrach rozliczamy ryczałtem 8% podatku od przychodów i… konkludujemy że 4.5% zwrotu rocznie to może i fajnie, ale nic wartego ryzykowania zabarykadowanych lokatorów czy odbierania o północy telefonów o przeciekającym zlewie. W takim tempie nieruchomość “zwróci się” za 20 lat, więc można ją równie dobrze sprzedać i skasować 180 tysi od razu…

A można lepiej?

Powyższy obrazek można ulepszyć na kilka sposobów: mieszkanie celowo dobrane pod kątem wynajmu (najpewniej kawalerka lub wielopokojowe wynajmowane na pokoje), odświeżone i doposażone (precz z meblościanką!) i szerzej promowane jest w stanie wykręcić dużo lepsze parametry. Jeśli w tym wypadku sprzedamy odziedziczone mieszkanie i zastąpimy je kawalerką w lepszej lokalizacji o wartości 160 tys zł, którą doposażamy za 20 tys zł, możemy tym razem liczyć na – dajmy na to – 1050 zł czynszu netto przez 11.5 miesiąca w roku, co po odliczeniu 500 zł rocznie na ubezpieczenie i dodatkowe remonty daje nam wpływy netto na poziomie 5.9%. Do tego świadomy inwestor doliczy ok. 1.5% wzrostu wartości nieruchomości rocznie ponad inflację, tym samym uzyskując realną roczną stopę zwrotu na poziomie 7.4% 🗨.

Warto przy tym zauważyć, że – gdy kupujemy inwestycję, to tak naprawdę niczego bezpowrotnie nie tracimy, a jedynie zamieniamy jedno aktywo w naszym osobistym bilansie (gotówkę) na inne aktywo (nieruchomość). Często słyszę początkujących inwestorów narzekających na fakt, że – nawet taka 7% inwestycja – “zwróci” się dopiero za 14 lat. Chciałbym przestrzec przed takim podejściem do sprawy: Lepszym sposobem myślenia o tym, jest wyliczenie, że za 14 lat będziemy w posiadaniu:

  • nieruchomości o wartości realnej 180000 * 101.5%^14 = 221716 zł (1.5% wzrostu wartości nieruchomości)
  • czynszów w wysokości 14 * 180000 * 5.9% = 148680 zł (zakładamy, że zaraz po otrzymaniu czynsze były wpłacane na konto oszczędnościowe, toteż nie będą traciły na inflacji, dla uproszczenia pomiijam wzrost czynszów proporcjonalny do wzrostu wartości nieruchomości o 1.5% rocznie)

co oznacza, że w okresie tym ta część naszego majątku uległa w sensie realnym (tj. po inflacji) podwojeniu do 370396 zł.

Ok, czyli jeśli kupię odpowiednią nieruchomość, odświeżę ją i dobrze wypromuję, mogę podwoić wkład w 14 lat. Jest to dużo lepiej! Ale hmm… z pewnością nie tak zostaje się mogulem nieruchomościowym pokroju Donalda Trumpa?;)

A gdyby tak zlewarować?

Pamiętam jak na kółku przedsiębiorczości w liceum, prowadzący próbował przekonać nas, że – gdy to możliwe – warto finansować inwestycje kapitałem obcym, gdyż kapitał własny jest najdroższym źródłem finansowania. Pamiętam, że za cholerę nie potrafiłem tego wtedy zrozumieć (jakże może się opłacać komuś płacić odsetki, przecież lepiej poczekać i zainwestować za gotówkę?) – minęło wiele lat, zanim ta prawda do mnie dotarła. Prawda ta jest szczególnie ważna w wypadku nieruchomości, gdyż charakteryzują się one unikalną kombinacją cech sprzyjających finansowaniu kredytem: ich wartości są stosunkowo stabilne (w odróżnieniu od akcji), kredyt nimi zabezpieczony jest tani (w odróżnieniu od np. pożyczki na samochód czy telewizor), generują regularne przepływy pieniężne (ang. cashflow), które w naturalny sposób można przeznaczyć na spłatę. Z drugiej strony stopy zwrotu bez kredytu nie są aż tak atrakcyjne w porównaniu z innymi aktywami (np. akcjami).

kapitał własny jest najdroższym źródłem finansowania

W przypadku sfinansowania kawalerki z poprzedniego podrozdziału kredytem, kalkulacja mogłaby wyglądać następująco:

  • Wartość kawalerki do kredytu: 160000 zł
  • Koszt doposażenia: 20000 zł
  • Kredyt: 128000 zł (80% LTV, 30 lat)
  • Wkład własny: 32000 zł
  • Suma inwestycji: 32000 zł + 20000 zł = 52000 zł
  • Oprocentowanie: zmienne, aktualnie 4.5%
  • Wysokość raty: 710 zł, w tym na początku ok. 350 zł odsetki
  • Realny roczny cashflow w pierwszym roku: 1050 zł/mc *11.5 miesiąca – 710 zł/mc * 12 miesięcy – 500 zł = 3055 zł 🗨
  • Realny roczny zwrot gotówkowy (ang. cash-on-cash return) w pierwszym roku: 3055 zł / (32000 zł + 20000 zł) = 5.9% 🗨
  • Wewnętrzna stopa zwrotu (IRR): 11% rocznie brutto 🗨

Warto zaznaczyć, że na gruncie prawa polskiego, podatnik wykorzystujący skalę podatkową (zamiast ryczałtu 8%) może odliczyć od dochodu do opodatkowania odsetki od kredytu, ubezpieczenie, koszty zarządzania, amortyzację itp.. W praktyce, przy wykorzystaniu tzw. “tarczy podatkowej” wynikającej z przyspieszonej amortyzacji niektórych nieruchomości, wielu inwestorów w nieruchomości legalnie unika płacenia jakiegokolwiek podatku od zysków z najmu, a nawet obniża swój podatek z innych tytułów (jeśli opakowuje obydwa źródła w działalność gospodarczą). Dlatego też, w tym scenariuszu możemy przyjąć że roczna stopa zwrotu netto równa jest stopie zwrotu brutto i również wynosi 11%.

Tak więc nie tylko uzyskujemy lepsze traktowanie podatkowe, lepszą stopę zwrotu netto (11% vs 7.4% bez kredytu), ale i mniejszy kapitał potrzebny na inwestycję (52000 zł vs 180000 zł bez kredytu)! Bądź – patrząc z drugiej strony – jeśli dysponowaliśmy startowym kapitałem 180000 zł możemy dokonać 3 takich inwestycji w różnych miejscach, tym samym rozpraszając ryzyko. Inwestując w tempie 11% w skali roku podwoimy zainwestowany kapitał już w 6 lat!

Co więcej, o ile w większości tego posta abstrahuję od inflacji operując na liczbach realnych, o tyle warto zauważyć, że inflacja (zwłaszcza niespodziewana) sprzyja kredytobiorcom, gdyż realna wartość kredytu spada wraz ze spadkiem wartości pieniądza. Równocześnie ceny nieruchomości rosną wraz z inflacją (niejednokrotnie ją wyprzedzając). Gdyby więc w okresie 30 lat zdarzył się okres galopującej inflacji, to może się okazać, że nasz zakup był za półdarmo!

Oczywiście warto tu zaznaczyć, że nie ma nic za darmo i użycie “lewara” prowadzi do zwiększenia ryzyka. Niewielkie zmiany w założeniach mogą doprowadzić do ujemnego cashflowu (tzn. co miesiąc musimy dopłacać do kredytu ponad to co pokrywają czynsze), lub nawet – w skrajnym wypadku – likwidacji nieruchomości przez bank i odpowiedzialności inwestora za część kredytu której nieruchomość nie zaspokoiła. Kredyty w walucie innej niż czynsz najmu, bądź wysoki stosunek wartości kredytu do ceny nieruchomości to dwie najpewniejsze metody “przejechania” się na lewarze (nieprzypadkowo KNF zabrania bankom tych właśnie narzędzi), ale inne ryzyka przed którymi KNF nas nie uchroni to wzrost pustostanów, spadek czynszów lub wzrost zmiennego oprocentowania kredytów hipotecznych. Mimo to, stosowany rozważnie, kapitał obcy może być świetnym narzędziem poprawy opłacalności inwestycji w nieruchomości i dla wielu inwestorów nieruchomości są niemal jednoznaczne z hipotekami.

Na koniec dnia, wykorzystanie kredytu to kwestia indywidualna – wiele osób pewnie nie może znieść myśli o potencjalnej ruinie w przypadku spadku wartości zlewarowanej nieruchomości o 40%. W Polskich warunkach, jeśli jest coś czemu Polacy nie ufają bardziej niż giełdzie, to jest to właśnie dług. Celem tego artykułu nie jest namawianie kogokolwiek do implementacji  poszczególnych strategii, a raczej wyjaśnienie czytelnikom skąd bierze się prawdziwy wzrost majątku przy inwestowaniu w nieruchomości, oraz że “dobry dług” to nie oksymoron.

Dodawanie wartości czyli przyśpieszamy…

Dotychczasowo opisane strategie wymagają wielu lat by uzyskać zwrot z inwestycji. Aby  wykorzystać nieruchomości do szybszego wzbogacania się, potrzebujemy najpierw zrozumieć pojęcie wartości dodanej.

Jak zasygnalizowałem poprzednio, mieszkanie kupione za 160 tys. zł i odświeżone za 20 tys. zł będzie zwykle produkować wyższy czynsz niż mieszkanie kupione za 180 tys. zł. Dlaczego tak się dzieje?

Wartość potencjalnego czynszu rocznego 🗨 można wyrazić wzorem:

    wartość rocznego czynszu netto = wartość rynkowa nieruchomości * stopa kapitalizacji

przy czym stopa kapitalizacji (ang. cap rate) jest stosunkowo stałym dla danego subrynku wskaźnikiem (np. dwupokojowe mieszkania na przedmieściach Krakowa mają aktualnie stopę kapitalizacji w okolicach 5%, zaś kawalerki w centrum Łodzi bliżej 7%). Jeśli więc stopa kapitalizacji nie uległa zmianie w wyniku odświeżenia, zaś czynsz się zwiększył, to musi oznaczać, że.. wartość nieruchomości uległa powiększeniu.

Rzeczywiście, okazuje się, że w procesie mądrze przeprowadzonego remontu mieszkania, nakład w wysokości X zł powoduje zwiększenie wartości nieruchomości o więcej niż X zł (co widać nie tylko w nieproporcjonalnej podwyżce czynszu ale i w wyższych wycenach rzeczoznawców, wyższej wartości kredytu oferowanego przez bank pod zastaw tej nieruchomości itd). Toteż – w poprzednim przykładzie, wycena odświeżonej nieruchomości wzrosłaby zapewne do 190 tys. zł, pomimo faktu iż remont kosztował nas jedynie 20 tys. zł. Tym samym wytworzyliśmy 10 tys. zł wartości dodanej.

Pomysł ten można posunąć nieco dalej (w rozsądnych granicach), kupując okazyjnie mieszkanie w kiepskim stanie (np. za 130 tys. zł), wydając 50 tys. zł na jego remont i… przy odrobinie szczęścia uzyskując mieszkanie warte 220 tys. zł.

W oparciu o tę obserwację, pojawiają się dwie strategie, prowadzące do jeszcze wyższych zwrotów: jedna popularna w Polsce i jedna mniej.

Flipping

Flipping polega na szybkim (od 3 miesięcy do 2 lat po zakupie) sprzedaniu wcześniej wyremontowanej nieruchomości. W strategii tej korzystamy właśnie na wzroście wartości mieszkania wynikającej z przeprowadzenia remontu. Dodatkowo, sprzedaż pozwala nam zrealizować ew. zyski wynikające ze wzrostu wartości cen rynkowych, wartości dodanej poprzez lepsze wypromowanie mieszkania na sprzedaż, likwidacji dyskonta powstałego przez zakup nieruchomości od zmotywowanego sprzedającego poniżej wartości rynkowej itd.

Przed i po remoncie, zdj. Business Insider.

Udany flip mieszkania kupionego za 180 tys. zł (w tym przykładzie zakładam brak lewarowania, celem zmniejszenia biurokracji i kosztów transakcyjnych) pozwala nam zarobić przy dobrych wiatrach 30000 – 50000 zł w okresie 6-12 miesięcy, dając roczną stopę zwrotu w okolicy 16% – 63% (ta wyższa granica w przypadku 2 super udanych flipów rocznie i zyskach z pierwszego flipa reinwestowanych w drugi, większy). Od tego trzeba odprowadzić podatek dochodowy (gdyż nieruchomość trzymana była poniżej 5 lat), więc roczne stopy zwrotu netto są w okolicach 13% – 51%.

Zanim porzucimy wszystkie inne strategie zaślepieni astronomiczną stopą zwrotu niektórych flipów, warto uświadomić sobie kilka rzeczy: Flipping jest w mniejszym stopniu pasywnym inwestowaniem, a bardziej aktywną pracą, którą – na większą skalę – trudno pogodzić z etatem (jeśli zarządzamy nim osobiście – może to być bardziej możliwe jeśli remontu dogląda zatrudniona przez nas agencja). W przypadku większego rozmachu, potrzebujemy również skalowanego procesu pozyskiwania nowych deali – takich okazji  trzeba aktywnie szukać. Wreszcie, kilkukrotne dokonanie flipów może skłonić urzędy do postrzegania naszego małego “hobby” jako działalności gospodarczej. Ponadto flip może nie wypalić i przynieść stratę (może się okazać, że sprzedający wiedział co robi, kupione mieszkanie naprawdę było ruderą, której żadna ilość „pudrowania” nie odratuje…), zaś rozgrzany wcześniej rynek może dość szybko ostygnąć, prowadząc do spadku rynkowych cen nieruchomości (zapytaj ludzi którzy kupili mieszkanie na flipa w 2008 roku). Poza tym, samodzielne wykonywanie flipa sprowadza się do częstego przebywania w zaniedbanych mieszkaniach, co wcale nie jest tak przyjemne jak przeciąganie w Excelu procentów składanych i liczenie przyszłych milionów. 😉

Refinansowanie-po-remoncie… BRRRR

Druga metoda natychmiastowego skorzystania na wzroście wartości wyremontowanej nieruchomości jest bardzo popularna w USA, ale rzadko wymieniana w Polsce. Jest to moja ulubiona metoda inwestowania w nieruchomości, która łączy zalety wszystkich poprzednich. Do rzeczy więc:

Mało kto wie, że kredyt hipoteczny w niektórych bankach można uzyskać również po zakupie mieszkania kupionego za gotówkę. Co więcej, jako że wycena mieszkania do kredytu odbywa się na podstawie operatu od rzeczoznawcy (a niekoniecznie ceny transakcyjnej), to możemy przedstawić bankowi pod zastaw kredytu mieszkanie już wyremontowane, a to – jak wykazałem powyżej – często ma większą wartość niż kwota którą na to mieszkanie i jego remont wydaliśmy.

Łącząc powyższe obserwacje, trafiamy na model, który amerykańscy inwestorzy nazywają BRRRR (jako spolszczenie nazwy tej techniki proponuję “refinansowanie-po-remoncie”):

   Buy – Renovate – Refinance – Rent – Repeat

Trzymając się poprzedniego przykładu, w którym dysponujemy 180 tys. zł w gotówce (jeśli mamy mniejszą kwotę, to pierwszy zakup może być również na kredyt, ale nie komplikujmy przykładu):

  • kupujemy z rynku wtórnego mieszkanie w kiepskim stanie za 130 tys. zł
  • wydajemy 50 tys. zł na remont i przystępujemy do poszukiwania najemcy
  • w między czasie uzyskujemy od rzeczoznawcy wycenę wyremontowanego mieszkania, przy odrobinie szczęścia opiewającą na np. 220 tys. zł
  • refinansujemy kupione wcześniej mieszkanie kredytem hipotecznym. Przy LTV=80% i po odjęciu kosztów transakcyjnych, otrzymujemy z banku ok. 170 tys. zł z powrotem i wpłacamy je na rachunek oszczędnościowy
  • wynajmujemy mieszkanie; po odjęciu rat kredytu, ubezpieczenia i rezerw na naprawy, mieszkanie generuje ok. 2600 zł rocznie netto cashflowu (nie licząc ew. wzrostu wartości)
  • gdy tylko otrzymamy kwotę refinansowania, rozpoczynamy poszukiwanie kolejnego mieszkania do remontu, znów za ok. 130 tys. zł
  • powtarzamy procedurę tak długo jak banki będą chciały nam udzielać kolejnych kredytów 😉

Uważny czytelnik, zauważy, że nie uzyskaliśmy pełnego finansowego „perpetuum mobile” 🗨 – otrzymana ze zrefinansowania kwota 170 tys. zł jest mimo wszystko niższa niż nasza startowe 180 tys. zł. To jednak nie powinno nas zniechęcić przed kolejnym zakupem, gdyż:

  • możemy kupić mieszkanie i rozpocząć remont bez pełnej kwoty
  • jeśli zakupu kolejnej nieruchomości dokonamy po np. pół roku, to do pozostałych 30 tys. zł będziemy mogli dodać ok. 1700 zł odsetek od refinansowanej kwoty (pół roku na koncie oszczędnościowym na 2.5%) i 1300 zł z cashflowu poprzednio kupionej nieruchomości. Jeśli tylko w tym okresie uda nam się oszczędzić np. z pensji lub poprzednich BRRRRów dodatkowe 7000 zł, to gotówkowo jesteśmy z powrotem w punkcie wyjścia (modulo inflacja), tj. nasz kapitał obrotowy znów wynosi 180 tys. zł.
  • oczywiście ten przykład jest nieco wyidealizowany i nie ma konieczności kupowania dokładnie tak samo drogiej nieruchomości. Nawet jeśli po każdym zakupie nasz kapitał obrotowy się zmniejsza, to wciąż możemy kupić sporo nieruchomości w ten sposób.

Reasumując, po jednej rundzie BRRRR, uzyskaliśmy mieszkanie, które samo spłaci się za 30 lat i najprawdopodobniej wzrośnie na wartości ponad inflację do tego czasu, oraz 2600 zł rocznego cashflowu. Wydaliśmy natomiast… 10 tys. zł. Oznacza to, że nasz cash-on-cash return w pierwszym roku wyniósł 26% (!), zaś roczny IRR w przeciągu trwania inwestycji najpewniej jeszcze więcej.

Jako bonus, jeśli po kilku latach mieszkania wzrosną na wartości / LTV spadnie w wyniku spłacania sporo poniżej 80%, możemy spróbować zrefinansować te nieruchomości po raz kolejny i “wyjąć” z nich jeszcze więcej wkładu własnego, pozostawiając w grze jedynie przysłowiowe “pieniądze kasyna”. Ew. jeśli zbliżamy się do emerytury i chcemy ograniczyć ryzyko, możemy pozwolić nieruchomościom się spłacić i kontynuować pobieranie pełnych już cashflowów, jak ze zwykłego buy-and-holda.

Strategia refinansowania-po-remoncie, jest najbliższym na co natrafiłem w świecie inwestycji do “darmowych pieniędzy”. Jako że nakład na każdą inwestycję jest minimalny, tak naprawdę w większym stopniu niż inwestycja gotówkowa jest to metoda monetyzacji własnej zdolności kredytowej i czasu w zamian za wzięcie na siebie ryzyka.

Co do ryzyk, strategia ta charakteryzuje się takimi samymi ryzykami jak zakup na kredyt, choć ryzyko może być potencjalnie nieco większe, gdyż do kredytu używamy bardziej wyśrubowanych wycen w oparciu o dokonany przez nas remont, a suma kredytów jest prawdopodobnie większa, ze względu na łatwość powtarzania tej metody.

Podsumowanie

Powyżej opisałem kilka strategii inwestowania w nieruchomości mieszkalne. Mam nadzieję, że ten przegląd przyda się komuś w nawigacji po świecie nieruchomości. Wyprzedzając ew. oskarżenia o bullshit, pragnę zapewnić, że wszystkie te strategie sam z sukcesami stosuję w moim portfelu nieruchomości.

Lista ta nie jest kompletna, gdyż powodzeniem cieszą się również takie strategie jak najem krótkoterminowy, najem na pokoje, podnajem etc. Dodam, że rynek mieszkań na wynajem to tylko część rynku nieruchomości: można wynajmować lokale niemieszkalne, spekulować na cenach gruntów, prowadzić deweloperkę, wholesaling itd. Nie mam doświadczenia w tych strategiach (no może poza spekulatywnym wykupywaniem hurtowo miejsc postojowych na zatłoczonym osiedlu, ale to inna historia), więc nie będę się wymądrzał, ale jeśli któryś z czytelników ma taką historię, to super gdyby podzielił się nią w komentarzu!

Related Posts

5 comments on “Inwestycja w nieruchomości 🏠 – nie tylko buy-and-hold”

  • Maciek

    Witaj,
    trafiłem na twój blog jako osoba zainteresowana giełdą i kryptowalutami. Chciałbym nauczyć się więcej i spróbować potem swoich sił na giełdzie. Czy można również gdzieś indziej śledzić twoje wypowiedzi, może inne źródła informacji które polecasz, a może po prostu kontakt np. mailowy z Tobą? Warto zawsze mieć jakiegoś guru 🙂
    Pozdrawiam Cię serdecznie.

    • expat (author)

      Cześć Maciek, wybacz późną odpowiedź, jakoś przegapiłem wpis 🙂
      Żaden ze mnie guru:) Możesz śledzić moje wypowiedzi na tym blogu – zachęcam do rejestrcji swojego maila abyś dostawał powiadomienia.
      Napisałem właśnie nowy wpis o alokacji majątku – sprawdź, może się przyda.
      Odnośnie technicznych aspektów inwestowania na giełdzie polecam darmowy newletter macro-ops.com (po angielsku).

  • Pingback: Ujawniam 12 lat swojej alokacji aktywów! – Expat, pozytywnie!

  • Tomasz

    Cześć świetny artykuł, widać ze wiesz o czym gadasz. Mam pytanie : czy opracowałes model biznesowy ? Tzn mam problem taki ze nie mam zarobków w pl a wiec chyba muszę założyć spółkę i wygenerować zyski najpierw ?

    • expat (author)

      Dzięki! Bez zarobków w Polsce kredyt osobisty będzie rzeczywiście trudny / raczej niemożliwy (chyba, że kredyt walutowy w polskim banku w walucie w której zarabiaz jest dostępny i korzystny – ostatnio kiedy sprawdzałem dolarowe to niestety tak nie było). Można rzeczywiście opakować działalność w spółkę z o.o. i wziąć kredyt na spółkę, ale tak jak zauważasz, to wymaga wykazania historii zysków. Dodatkowo ostatnio gdy sprawdzałem LTV na takim kredycie było dużo niższe, raczej poniżej 50%. No i warto pamiętać o podwójnym opodatkowaniu (nawet jeśli uda się wygenerowac na papierze straty z amortyzacji to będzie trzeba zapłacić podatek od dywidendy/pensji gdy postanowisz sobie wypłacić kasę ze spółki). To może nie być wielki problem jeśli zamierzasz na początku reinwestować cashflowy.

      Nie robiłem modelu finansowego dla banku nigdy (robię czasem modele finansowe startupów technologicznych dla VC, ale to mniej formalny proces).

Skomentuj Maciek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.